Nieciekawie rozpoczyna się ten rok. Masakryczny smog - 1200 % przekroczone normy stężenia pyłu zawieszonego, i z każdym dniem jest coraz gorzej. Udusić się można. I jeszcze On. Spotkałam go wczoraj, rankiem, gdy w wielkim mrozie (prawie - 20) pędziłam do pracy, pod sąsiednim blokiem. W szarym mroku smogowej mgły usłyszałam ochrypłe, słabe miauczenie. Zatrzymałam się i zaczęłam szukać jego źródła. Siedział skulony pod ścianą bloku, za lichą osłoną cieniutkich gałązek małego krzaczka, ze zmierzwioną sierścią, bardzo głodny i okrutnie przemarznięty. Taki straszliwie brudny i sponiewierany - On, Kot - zwierzę z natury piękne, szlachetne, dumne... Rozpaczliwie wołał o pomoc. Zatrzymałam się, zagadałam do niego - wyraźnie się ucieszył, zaczął krzyczeć jeszcze głośniej, skarżyć się, podszedł z nadzieją, szedł z trudem, na przykurczonych z zimna tylnych łapach... I co miałam zrobić? Odejść, zostawić go na tym mrozie na śmierć, udać, że go nie widziałam, jak zapewne zrobiło wiele osób przechodzących tędy przede mną? Krótka chwila walki z sobą - no bo jeśli zatrzymam się jeszcze choć na dwie minuty, to spóźnię się do pracy... No i zawróciłam do domu, zabrałam puszkę z kocim jedzeniem, które połknął łapczywie i zaczął się łasić, a ja kombinowałam, co dalej zrobić ze znaleziskiem? Musiałam iść do pracy, do domu nie mogłam go zabrać - chory pies i kot, a nie wiadomo, czy kawaler nie jest chory na coś zakaźnego... Do piwnicy nie da rady go wpuścić, bo okienka zakratowane na maksa... Zostawiłam go z ciężkim sercem i gorącym postanowieniem, że jeśli po pracy znajdę go jeszcze, to zabieram i szukam jakiejś pomocy. Skontaktowałam się z naszą Fundacją - ale tam kotów prawie 50, adopcje stoją w miejscu, brak miejsca... Nie potrafiłam skupić się w pracy, wciąż słyszałam to rozpaczliwe "miauuu". Zwolniłam się z pracy, wróciłam pod blok - nadal tam był, skulony, zesztywniały, już nie wydawał żadnych dźwięków... Kolejna kocia puszka (mniam!), telefon do zaprzyjaźnionej lecznicy, kot do torby transportowej (sam wszedł!) i w drogę. Wtulił się w polarowy kocyk, całą drogę nawet nie mruknął, a w lecznicy taki był szczęśliwy, że ciepło, tak się przytulał i łasił... Rzucił się do misek, na początku nie mógł się zdecydować, czy bardziej chce mu się pić, czy jeść.
Pan Kot ma parę latek, i poza głodem i zimnem nic więcej mu nie dolega. Jest bardzo miziasty i przytuliński do ludzi, i jest wykastrowany - czyli musiał mieć dom. Na moją sunię burczy i syczy - nie lubi psów. Ma stare, samoistnie zagojone złamanie ogona i ogólnie jest bardzo zaniedbany.
Na kilka dni ma bezpieczną przystań w lecznicy - ale co dalej? Jak znaleźć dom dorosłemu kocurowi? Na dzień dzisiejszy nie mam pojęcia, co z kawalerem zrobię. Pocieszam się tylko wierszykiem Franciszka J. Klimka:
"Życie"
Ta niezwykła myśl nie jest od prawdy daleka;
towarzyszy nam zresztą od wielu już lat:
Ten, kto ratuje życie jednego człowieka,
ratuje całą ludzkość.
Ratuje cały świat.
A ja dodam, choć sprawi to trochę kłopotu,
bo będę to powtarzał być może zbyt często:
Ten, kto życie jednemu uratuje kotu,
uratuje tym czynem swoje człowieczeństwo.
!!! EDIT !!!
Ciekawi, jak skończyła się historia Pana Kota? Wszystko w następnym poście klik :)))
Az sie poplakalam...Co chwile na facebooku pojawiaja sie onformacje o zamarznietych zwierzetach...Pozostaje mi trzymac kciuki za nowy domek.Ja z synem stanowimy dom tymczasowy dla 3 maluchow i tez szukamy im domkow.Kotek piekny,a wypieknieje jeszcze bardziej gdy wyzdrowieje i napelni brzuch.Wszystkiego dobrego dla Pani w Nowym Roku.Ma Pani wielkie serce!
OdpowiedzUsuńMiało kocisko szczęście, obojętność ludzi jest straszna :( Ciekawe ile osób go minęło zanim go zabrałaś :(
OdpowiedzUsuńJa też mam takie kocisko przygarnięte :) I nasza Helena jest przeurocza! Mieliśmy już kota którego wzięliśmy ze schroniska. Też przygarnęliśmy dorosłą kotkę. Wierzę że i ten kiciuś znajdzie dobry dom. Co do znalezienia, jak masz konto na Facebook to ostatnio sporo takich cudnych zwierzaków znajduje dom właśnie za pośrednictwem FB. W ostatnim czasie wśród moich znajomych było kilka takich Facebookowych adopcji, może się uda ;)
OdpowiedzUsuńMoże uciekł komuś w Sylwestra i nie potrafił trafić do domu. Może ogłoszenie dać na osiedlu i znajdzie się właściciel. Trzymam kciuki za kociaka. Mimo, że u mnie na przedmieściach powietrze względnie czyste, ale w nocy zimno. Pół nocy nie spałam jak kota wypuściłam na siku i nie wrócił. Nad ranem się pojawił zadowolony to pewnie poszedł do sąsiadów i gdzieś się schował. Bo to taka powsinoga, też znajdek. Połamany bidulek, krzywo pozrastała mu się mordka i taki charakterystyczny jest ale kochany czarnulek mój.
OdpowiedzUsuńMasz absolutnie dobre serce:)))
OdpowiedzUsuńMyślę, że jak się nie znajdzie właściciel to los podarował Ci drugiego kota ;)
OdpowiedzUsuńDziękujemy raz jeszcze Pani Aldono za uratowanie zaginionego 2 miesiące temu Riko! To on. Jest już bezpieczny w swoim domu. Dzięki Pani wielkiemu sercu.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za uratowanie Rika przed zamarznięciem. Ma Pani wielkie serce. Piszę dopiero teraz, bo Riko lizus nie chciał zejść z kolan, a ja skończyć głaskania. Dziękuję!!!
OdpowiedzUsuńI doprowadziłaś mnie do łez! Ale już wiem, że wszystko szczęśliwie się skończyło, więc, Aldonko, wielkie ukłony i ogromny szacunek.
OdpowiedzUsuń