niedziela, 18 sierpnia 2024

Ślubna, zaległa.

Dawno już miałam pokazać tę ślubną kartkę, ale zawsze coś mnie odciągało od komputera. Kilka dni temu miałam już solidne postanowienie napisania posta na blogu, i nawet włączyłam laptop... ale przedtem zeszłam jeszcze przed blok z jedzeniem dla kotów, i wtedy mignęła mi na niebie spadająca gwiazda. Uprzytomniłam sobie, że przecież mamy sierpień, miesiąc spadających gwiazd, i że to właśnie teraz można podziwiać perseidy. A warunki były ku temu idealne. Bezchmurne niebo, i do tego wyjątkowo ciepła noc. Tak więc wyniosłam na balkon koc i rozłożyłam się na podłodze wraz z kotami. Światła miasta nie ułatwiają obserwacji nieba, i z całą pewnością będąc poza miastem widok miałabym o wiele wspanialszy, ale i tak było cudnie i magicznie. Przepiękne, srebrzyście migocące gwiazdy, niczym garść brylantów rozrzucona niedbale na granatowym aksamicie nieba, a pośród nich, nieruchomych, co chwilę pojawiające się świetliste pociski meteorów. A do tego oszałamiający zapach maciejki, który uwielbiam. Zaskoczeniem była gromada dużych, białych ptaków (łabędzi?), która znienacka pojawiła się na tle nocnego nieba w całkowitej ciszy, jakby w kontraście do krzyków i głośnych śmiechów młodzieży na pobliskiej ławeczce. Widziałam już wcześniej dwie takie gromadki w ciągu dnia. Wszystkie zmierzały w tym samym kierunku - na południe. Odlatują? To już koniec lata?
Miałam posiedzieć na tym balkonie tylko chwilę i wrócić do komputera, ale te odlatujące ptaki przywiodły smętne myśli o przemijaniu i mnóstwo różnych wspomnień. I gwiazdy... Ilekroć widzę gwiazdy, zawsze widzę mojego Ojca. Kiedy byłam mała i z Rodzicami wracaliśmy wieczorami pieszo z odwiedzin u znajomych czy rodzinki, musieli mocno trzymać mnie za ręce, żebym nie zaryła gdzieś nosem, bo zawsze szłam z zadartą do góry głową i gapiłam się na gwiazdy i księżyc. To mi zresztą w pewnym sensie zostało do dzisiaj, zawsze wychodząc wieczorem z domu najpierw szukam księżyca na niebie, i gwiazd.
Pamiętam, jak Ojciec cierpliwie wskazywał ręką na niebo, usiłując nauczyć mnie rozpoznawania poszczególnych gwiazdozbiorów. Mały Wóz, Wielki Wóz, Orion z charakterystycznym pasem... Niestety, mimo, że się starałam, okazałam się być dość odporna na tę wiedzę. Z nauką rozpoznawania drzew, roślin czy tropów leśnych zwierząt na śniegu szło mi nieco lepiej, lecz identyfikacja gwiezdnych konstelacji, podobnie jak przyswojenie alfabetu Morse'a, chyba mnie przerosły. A może byłam na to jeszcze za mała? Na zawsze jednak został mi w pamięci obraz, kiedy to razem z kochanym Tatą gapimy się w nocne niebo.
Tak więc z opóźnieniem, ale w końcu - lepiej późno niż wcale - pokazuję kartkę ślubną zrobioną w lipcu.

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każde słowo i zapraszam ponownie!