Poszłam tylko po chusteczki i saszetki dla Kici. Tylko po to, naprawdę... ale dochodząc do sklepu już wiedziałam, że źle się dla mnie ta wyprawa skończy... Przed sklepem zobaczyłam kota podbiegającego do każdego przechodzącego człowieka i stającego przed nim słupka na tylnych łapkach, jak surykatka. Kot usilnie starał się też wejść do sklepu, ale był odpędzany. Widziałam już tego jegomościa z balkonu dwa dni wcześniej, stojącego bezradnie na środku osiedlowej drogi, omijanego przez trąbiące samochody. Pomyślałam ze złudną nadzieją, że pewnie właściciel jest w sklepie i kot przyszedł za nim. Wyszłam ze sklepu, kot nadal był. Zagadałam do niego, a on przygalopował w podskokach jak źrebak. Wyjęłam saszetki, dałam jedną - połknął w kilka sekund, nawet niespecjalnie się przejmując wrzeszczącym i tupiącym tuż obok niego kilkulatkiem. W tym czasie podeszła znajoma Pani, która przyniosła mu kawałeczek gotowanego kurczaka. Błyskawicznie stanął na dwie łapki, złapał kurczaka jak wiewiórka orzeszek i łapczywie zjadł. Pani powiedziała, że kota widziała tu już od rana, ktoś inny, że od kilku dni. Wyjęłam drugą saszetkę, którą kociak również spałaszował w mgnieniu oka, a ja zastanawiałam się, czy to dobry pomysł tak ekspresowo napychać wygłodniały żołądek i jakie mogą być tego konsekwencje. Po posiłku zwierzak bez ceregieli wgramolił mi się na kolana i włączył mruczando. Trudno było mi go zostawić, ale zostawiłam.
Po dwóch godzinach poszłam sprawdzić, czy jeszcze jest. W międzyczasie przeszła wielka ulewa i przechodziło tam sporo psów. Byłam pewna, że go nie zastanę. A jednak! Skulony w kłębuszek, wtulony w kąt sklepowego okna - był. Zagadałam - poznał mnie, miauknął, dał się wziąć na ręce...
A niech to! Inni po deszczu znajdują grzyby, a ja... koty.
Futrzasty kawaler ma około roku (młodzieniaszek!), jest mniejszy od Kici, waży ponad 4 kilo - Kicia prawie 6. Ma cudowny, miziasty charakter, oparzony nosek i świerzb w uszach. Kicia syczała, burczała i obserwowała nowego przybysza z daleka. Mam cichą nadzieję, że jakoś się dogadają, bo kocurek jest bardzo łagodny i schodzi naburmuszonej księżniczce z drogi, choć pierwsze, co zrobił po wejściu do pokoju, to opróżnił jej miseczkę :) Na razie jednak jest w lecznicy, bo musi się profilaktycznie odrobaczyć, no i pozbyć świerzbowca. Tak na wszelki wypadek dałam ogłoszenie o znalezieniu kota, jednak nie liczę na kolejny cud. Jeden cud już się zdarzył - pisałam o tym tutaj i tutaj. Zapewne limit cudów w moim życiu wyczerpany...
Teraz muszę wymyślić mu jakieś sensowne imię... A tak ogólnie rzecz biorąc, to prawdziwa ironia losu - nasz "psi dom", który od zawsze był psi i tylko psi - nieoczekiwanie stał się domem kocim.
Kochany Chłopczyk:) Ma szczęście, że spotkał Cię na swojej drodze:).
OdpowiedzUsuńU mnie biegają trzy takie Mordeczki.Dwa znalezione a jedna trafiła do nas za pośrednictwem Domu Tymianka.
Pozdrawiam serdecznie:)
Fajny kociak. My mamy, a właściwie moja mama ma Miśkę którą z zaawansowaną ciążą przygarneła dwa lata temu.
OdpowiedzUsuńFarciarz !!!! Taka kobietę spotkać na swej drodze.
OdpowiedzUsuńTak w moim zyciu znalazlo sie 6 kotow :D dzis jeszcze czekam na 3 dla ktorych bede domem tymczasowym:)
OdpowiedzUsuńi piesel od mamy rowniez znajda:)
znalazl dobry domek:)
pozdrawiam pania psia kociare :D
Zachwycający kociak! Na pewno odwdzięczy Ci się za dobre serce. Jak on patrzy...
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki aby Kicia przekonała się do Nowego :)
OdpowiedzUsuń